Archipelag GUŁag Aleksandra Sołżenicyna to dzieło nie bez powod nazywane monumentalnym. Składa się z siedmiu części rozłożonych na trzy grube, kilkusetstronicowe tomy. Koniecznie trzeba wymienić jego pełny tytuł: "Archipelag Gułag 1918-1956: Próba dochodzenia literackiego". Jest to dochodzenie systematyczne i szczegółowe, opisujące po kolei i w detalach wszystkie części składowe sowieckiego aparatu represji. Ale jest też dochodzeniem wyraźnie literackim - autor powołuje się co prawda w przypisach na pewne materiały źródłowe, w tym przede wszystkim na liczne wspomnienia spisywane przez byłych więźniów, a także osobiste z nimi wywiady, ale brak tu należytej naukowej staranności i obiektywizmu. Język pełen jest osobistych refleksji, obrazowych porównań, wykrzyknień, retorycznych pytań pozostawionych jakby czytelnikowi do namysłu.
Poniższy tekst pisany jest na podstawie tomu pierwszego, gdzie opisany jest cały złożony, wielomiesięczny proces prowadzący człowieka na tytułowy Archipelag - przez aresztowanie, śledztwo, pokazowe procesy i pozasądowe procedury, pobyt w rozmaitych aresztach i więzieniach, i transport przez wielką Rosję aż do łagru gdzie odbywać ma karę zasadniczą.
Chociaż tematem rozważań jest tutaj system zamknięty, inny świat funkcjonujący równolegle do codziennego życia obywateli Związku Radzieckiego, działający oddzielnie i skrzętnie wręcz ukrywany, to ze wspomnień samego autora, a przede wszystkim z licznych rozmów jego z współwięźniami poskładać można jaki taki obraz warunków życia w tamtych czasach.
To co najbardziej mnie chyba uderza to jak mocno poglądy i motywacje ludzi od samego kierownictwa Partii przez wszystkie szczeble drabiny społecznej aż po same jej niziny przesiąknięte są marksistowsko-leninowską ideologią. Być może to tylko przez wyższą edukację autora i jego skłonność do zadawania się z podobnie myślącymi więźniami politycznymi, ale wydaje się jakby każdy kogo spotyka był członkiem tej czy innej partii i miał wyraźne poglądy na temat dzieł Marksa, Engelsa i Lenina.
Nawet jeśli wiara w obietnice państwowej ideologii nie była aż tak rozpowszechniona jak można stwierdzić ze słów Sołżenicyna, to na pewno można stwierdzić że nie była tylko demagogiczną fasadą dla brutalnej walki o władzę, tylko wielką siłą potrafiącą naprawdę zawładnąć umysłami poszczególnych jednostek. Sam autor urodził się w 1918 roku, a więc tuż po październikowej rewolucji, i kształcił się w sowieckich instytucjach z całym bagażem światopoglądowym jaki można z nich wynieść. Dopiero z czasem, po doświadczeniach z obozów, wykiełkowały w nim idee dzięki którym był w stanie napisać "Archipelag".
I kiedy stawia on pytanie, jak to możliwe, że ci wszyscy ludzie, na różnych stanowiskach i w różnych sytuacjach życiowych, mogli pozwalać na, czy wręcz zadawać wyszukane cierpienia swoim współobywatelom, czynnikiem wypływającym na pierwszy plan jest właśnie ideologia - wszak wszystko to dla Wyższych Celów, dla Wspólnego dobra i Wspaniałej Przyszłości, a ponadto - Partia wie najlepiej co jest dla ludu najlepsze, i jeśli konieczne są teraz jakieś poświęcenia to na pewno dlatego, że inaczej się nie dało.
Nie sposób więc zrozumieć motywacji i zachowań ludzi tamtych czasów bez zapoznania się z wydarzeniami prowadzącymi do rewolucji Październikowej i przyjrzenia się bliżej politycznym manifestom na które się powoływała.
Rewolucja doprowadziła to bardzo gwałtownych zmian w tkance społecznej - dawne elity były pierwsze w kolejce do wysłania na Archipelag, a ich miejsce zajęli wyniesieni nagle na bardzo odpowiedzialne urzędy członkowie partii bolszewickiej z lokalnych sowietów robotniczych. A jeśli komuś członkostwo w partii przysporzyło tak szybkiego awansu i dostatków, to trudno nie dziwić się, że taka osoba skłonna była przemilczeć, przeoczyć co bardziej brutalne metody przez nią stosowane.
Również i rozmaite organy służb bezpieczeństwa pełne były takich wyniesionych z nizin funkcjonariuszy. Sołżenicyn nie szczędzi ostrych słów pod ich adresem - uważa, że kierują nimi najniższe instynkty, że dają się ponieść chciwości, zawiści, a nade wszystko poczuciu władzy, na co przytacza liczne przykłady.
A jak wyglądało życie zwykłego szarego obywatela, starającego się nikomu nie wchodzić w drogę i zatroszczyć się o siebie i swoją rodzinę? Zacznijmy od tego, że choćby nie wiem jak się starał to nigdy nie mógł mieć gwarancji że nie zostanie porwany z ulicy by przepaść jak kamień w wodę. Aresztowanym można było być za cokolwiek, i to nie tylko za rzeczy których się, świadomie lub nie, dopuściło, ale też za rzeczy których się nie zrobiło, na przykład niezłożenie donosu. Ponadto, wpaść w tryby systemu można było przez powiązanie, mniej lub bardziej wyimaginowane, z innym aresztowanym. Wystarczy, że wymienił czyjeś nazwisko podczas przesłuchania. A czasem nawet nie potrzeba było nawet żadnych poszlak - lokalny oddział czeka dostawał za zadanie wykryć tylu a tylu kontrrewolucjonistów i wpaść można było losowo - dla dopełnienia statystyk.
Czy przeciętny obywatel zdawał sobie sprawę z tego jak łatwo może odmienić się jego los? Wedługo Sołżenicyna raczej nie - a świadczy o tym zaskoczenie z jakim zazwyczaj spotykało się aresztowanie, i naiwna wiara w to, że chronią go jakieś prawa i wolności obywatelskie, że organy prawa działają bezstronnie i w myśl jakichś wyższych zasad, i że to tylko kwestia czasu kiedy zostanie uznana jego niewinność. Świadomość, że jest się tylko masą ludzką, elementem społecznie niebezpiecznym i to, co ma się na swoją obronę do powiedzenia nikogo nie interesuje przychodziła z oporem i o wiele zbyt późno.
System prawny młodej Rosyjskiej Republiki Radzieckiej bardzo zajmuje autora, wiele rozdziałów poświęconych jest temu jak się formował i jak był stosowany. Po pierwsze, przez kilka pierwszych lat istnienia nowej administracji w ogóle nie było kodeksu karnego. A były to czasy Czerwonego Terroru, oficjalnej polityki represji wobec politycznych przeciwników. Na miejscu ustaw i przepisów funkcjonowała Wszechrosyjska Komisja Nadzwyczajna do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem, szerzej znana pod nazwą Czeka, która otrzymała nieograniczony mandat do utwierdzenia władzy bolszewickiej wszelkimi sposobami.
Uznawane przez nas dziś za oczywiste normy w ogóle nie obowiązywały - współmierność kary do winy, prawo do pomocy prawnej, niedziałanie prawa wstecz, okoliczności łagodzące, wieloinstancyjność - żadna z tych zasad nie miała znaczenia. Decyzje o być i nie być ludzkich istnień wydawane były na podstawie tak zwanego Rewolucyjnego Sumienia - to w teorii, a w praktyce na podstawie tego kto był Partii potrzebny albo niepotrzebny. I wina nie miała tu żadnego znaczenia. I nawet uformowane później sądy i trybunały, choć oficjalnie działały w myśl jakichś tam przepisów, i nawet odbywały się jakieś rozprawy, ustawione były tak, żeby wyrok był zawsze przesądzony.
Z perspektywy Sołżenicyna ludzie na wolności to jakiś inny gatunek - nieświadomi, naiwni, zajmujący się błahymi problemami życia codziennego. Nie można się wiele z "Archipelagu" dowiedzieć o tym kim byli i jak myśleli ponadto co spróbowałem zreferować.
Kto zaś odwiedził krainę zwaną Archipelagiem GUŁag zostaje na zawsze przemieniony i z trudem przychodzi mu powrót do zwyczajnego życia, jeśli to w ogóle możliwe. Pobyt w GUŁagu uszlachetnia. Pozwala wyzbyć się przywiązania do przyziemnych rzeczy jak własność materialna, wszelkich ambicji i dążeń - wszak każdy majątek i każde stanowisko może w jednej chwili zniknąć jak płomień zdmuchniętej świecy. Pozwala docenić rzeczy zwyczajne - piękno wiosennego dnia, ciepły posiłek, możliwość swobodnego spaceru. Pozwala inaczej patrzeć na ludzi - chociaż jesteśmy z różnych środowisk i różne mamy usposobienia i talenty to w obliczu wieczności jesteśmy równi.